poniedziałek, 9 stycznia 2017

Przejrzałam swoją skromną kolekcję wiecznych piór i nie mam najmniejszego pojęcia po co mi jeszcze one. Prawie dziesięć dni minęło od początku roku, a ja, mimo, że pracuję w biurze codziennie, ani razu nie zapisałam noworocznej daty tak zwyczajnie na papierze. Wszystko, niestety i nieodwracalnie, odbywa się już teraz komputerowo.
Oskubaliśmy też- z duuuuużym żalem i niedosytem- dom z dekoracji świątecznej. Gdyby to zależało ode mnie, światła na zewnatrz paliłabym do kwietnia, a choinkę pewnie gdzieś do pierwszego majowego weekendu. Jednak w lrlandii, a przynajmniej mojej irlandzkiej części, wszystkie klamoty zwija się grzecznie po trzech królach (które świętem państwowym nie są) i nie ma wyjątków.

W sobotę jeszcze na chwilę zapaliliśmy wieczorem lampki w okół domu, ale nie trzeba było wielkiej filozofii, żeby się szybko zorientować, że my chyba z jakiejś innej bajki... Wszędzie głucho i ciemno, tylko my i lokalny bar z burdelowo czerwoną girlandą lampionów nad wejściem. No nijak jakoś...
Za to w tesco, bo handel próżni nie lubi, już walentynki. No kto by uwierzył???
R. próbował spalić oskubany świerk w kominku, chwilę było nastrojowo, pachniało bosko, ale iskry z komina na słomianym dachu to durny pomysł. Resztki zasuszonego drzewka wylądowały więc nieekologicznie na śmietniku.

W sobotę też, w pracy, musiałam odbyć dosyć nieprzyjemną rozmowę na temat picia i przychodzenia do pracy w stanie wskazującym. Do tego z młodą dziewczyną. I serio, potwierdza to moje długie, życiowe doświadczenie, że baby są jednak gorsze, niż mężczyźni. Teraz gówniara obdzwania wszystkich zatrudnionych, domaga się konfrontacji, wyjaśnień i cholera wie czego. Już od jakiegoś czasu dochodziły mnie słuchy, że nie jest najlepiej, ale myślałam, że się weźmie w końcu w garść i ogarnie jakoś, ale nie, było tylko gorzej.
I nie, to wszystko jest nieprawda, nie przesadza z alkoholem, ale jak miesza różne drinki,  to jej czasami szkodzi, ale to nie jest wina alkoholu, tylko zatrucia- takie mi historie wciska.

Ludzie, jak ja się nie nadaję na HR to tylko ja sama wiem.

Ale za cztery tygodnie wyjazd- Gruzja, Armenia, Azerbejdżan. Mnożę i mnożę listy zakupów, spraw do domknięcia, rezerwacji, zaklinania pogody i odświeżania rosyjskiego. Zaczęłam planować ten wyjazd równo rok temu. Ech, czas popierdala tak, że zadyszki można dostać...



czwartek, 29 grudnia 2016

I weź tu człowieku się wyśpij we własnym łóżku, jak ci obcy i kudłaci miejsce bez pytania zajmują...

Jeszcze sobie psiątko nos w moją poduszkę wcisnęło, żeby mu się miękko chrapało podczas, gdy ja starałam sie okryć własny zad kawałkiem czegokolwiek, a pod ręką były tylko skarpetki.

Zdjęcia raczej kiepskiej jakości, ale w środku nocy nie miałam nic lepszego pod ręką.
W końcu R. nie wytrzymał i około drugiej nad ranem eksmitował zbędny element. Trzeba był słyszeć te pomruki niezadowolenia...

I żeby nie było- pies ma DWA wygodne legowiska (duże, miękkie) w naszej sypialni, kot jedno plus fotel do wyłącznej dyspozycji drania- chyba nie ma na co narzekać, co?





wtorek, 27 grudnia 2016


Trochę świątecznych zdjęć bez żadnej chronologii. Za to dużo zwierząt, moja mama i MM w trakcie przygotowań do Wigilii.
Kto na Fejsie to już pewnie widział.
Pożarłam prawie cały tort makowy, wyspałam się za wszystkie czasy, doczytałam do końca "White Nights" Anne Cleeves, dopchałam całość sernikiem i sałatką, zapiłam Baileysem (którego w innych okolicznościach nawet nie dotykam), odetchnęłam od telewizji, ludzi, hałasu czyli Święta były dokładnie tak, jak lubię, leniwe, spokojne i niewymuszone. W Mogłabym tak cały rok w betach, z przytulonym Ryśkiem przeleżeć (ten pies to ma cierpliwość...)... Az szkoda wracać do rzeczywistości.  
Nie było jak spalić kalorii na spacerze, bo przez trzy dni szlała Baśka, aż strach było psa wypuszczac, co by go orkan na drugą część wsi nie przeniósł.
Teraz oczywiście mam mocne postanowienie, by nie wchodzić pod żadnym pozorem do kuchni przynajmniej przez dwa tygodnie. Przynajmniej.
Jak co roku, tutaj też nic nowego.

Czas by jakoś bieżnię odgruzować może ...




















środa, 14 grudnia 2016

Grudzień


Jesteśmy.
Trochę obok, jak zwykle, w ciągłm niedoczasie, ale cały czas jesteśmy.
Będziemy nawet bardziej, kiedy w końcu rozkminię jak dodawać zdjęcia z ipada na bloga.


Ostatnie pół roku minęło w miarę spokojnie, powiedziałabym, że jakoś bezbarwnie. Bez spektakularnych wzlotów, jak też i bez większych upadków. Dom, praca, koty, psy, koty psy, praca, dom, w zmiennych proporcjach, wszystko przesypane pierdylionem codziennych drobiazgów.
Nasza firma nabiera już realnych kształtów, oficjalna rejestracja prawdopodobnie w okolicach stycznia. Teraz kupujemy niezbędny sprzęt, materiały, itp. Nie mam tylko jeszcze pomysłu gdzie i jak wygospodarować miejsce na pracownię. Teraz wszystkie graty poupychane są w kartonach po całym domu. Ciężko znaleźć wolny kąt, bo wszędzie straszą walcarki, polerki czy młotki. Trochę jak w cygańskim taborze. Do kompletu dwa ciekawskie koty. Nie powiem, żebym nie miała mega gigantycznego stracha przed nieznanym, ale każdym zmysłem, nerwem, komórką czy czym tam jeszcze, czuję, że już najwyższy czas na zmiany.

Poza tym przeczytałam całą Val Mcdermid, wszystkie możliwe serie, skoczyłam na półkę z Marininą, zmęczyłam to, co przetłumaczone ( dobre, chociaż MM mówi, że denerwują go rosyjskie imiona i ich niepoliczalna ilość odmian), a teraz, kiedy myślałam, że kryminalny świat mi się nieodwracalnie skonczył, odkryłam Ann Cleeves i jej szetlandzką serię z detektywem Perezem w roli głównej. Kocham szkockie kryminnały, w odróżnieniu do polskich, wiem mniej więcej, co autor miał na myśli*

Do dupy się pisze posty na ipadzie.
Do dupy jest też to, co PIS wyrabia od jakiegoś czasu z radiową Trójką, ale już wywiad Lisickiego z Prezesem w rocznicę stanu wojennego to był skok stulecia. Masakra, płakać mi się chce...

Idę prać psie pluszaki.


*Bonda mnie przeciągnęła przez "Okularnika"dosyć konkretnie. Ludzie drodzy, po co komu tyle stron, tematów, motywów, wątków, postaci, miejsc??? Można było zupełnie spokojnie machnąć trzy niezależne, SYMPTYCZNE ksiażki. Nie i na dłudo nie!

wtorek, 31 maja 2016

Koci lajf. I lato







Otóż wydało się jak MM karmi domowe zwierzęta pod moja nieobecność:

Samoobsługa panie, samoobsługa.

Dobrze, ze się kociątko moje najukochańsze nie zaklinowało w tym słoju jak pewien facet w Chinach co to pralkę naprawiał i sprawdzając, co mu w środku tak telepie, utknął z łbem w bębnie na pół dnia :) 


Od kilku dni w Irlandii zagościło prawdziwe lato. O, tak się jedzie przez nasze okoliczne wioski jak już się człowiek uprze, ze w końcu musi na plażę. Najlepsze, z jak się już w końcu dojedzie na miejsce, to najczęściej trzeba się po chwili zbierać do domu, bo właśnie zaczyna padać. I tyle z lata...



niedziela, 29 maja 2016

Krewetki prawie błyskawiczne

Jak mam leżeć to łażę, jak mnie terminy gonią i trzeba podkręcić tempo to bym sobie pospała. Albo przynajmniej coś przeczytała. Taka powszechna, pospolita babska przekora, która niejednej z nas od czasu do czasu komplikuje codzienność.

Dzisiaj zamiast leżeć i do końca pozbyć się upierdliwego przeziębienia snuje się po kuchni i wymyślam. Pisałam już, ze ze mnie w sumie lepsza kucharka niż ogrodniczka..?
I bardzo szybka, a szczególnie jak mam mało czasu albo jestem na diecie :)
A ze teraz jestem na diecie i powinnam trzymać się daleko od kuchni to poszło mi w okamgnieniu.
Fejs mi podpowiedział, bo krąży sobie ten przepis po sieci od kilku dni, a ze już lata tego nie robiłam wiec zapiszę sobie tutaj, żeby znowu gdzieś  w czeluściach pamięci na lata nie przepadło.
Uprzedzam, pyszne ale cholernie kaloryczne :)

Fettuccine Alfredo z krewetkami dla trzech dorosłych oraz psa:

Garść rozmrożonych krewetek na osobę- osuszyć, posolić, dodać posiekany czosnek, sok z cytryny, trochę oliwy, odstawić.
W tym czasie wrzucić paczkę makaronu fettuccine (ew. spaghetti, tagliatelle czy inny ulubiony) na osolony wrzątek i zabrać się za sos:
smażyć krotko krewetki na dwóch (tak mi jest wygodniej, chyba mamy tutaj słaby prąd, inaczej się duszą i trwa to godzinami) mocno rozgrzanych patelniach z obu stron. Krewetki odłożyć na bok, na tłuszcz rzucić więcej posiekanego czosnku (ja dodałam jeszcze 100ml wytrawnego wina do czosnku- do odparowania), dolać ok. 200 ml słodkiej śmietany, dosypać porządną garść utartego parmezanu, wrzucić odsączony makaron, krewetki, posiekana bazylię, czarny pieprz, ew. trochę wody z gotowania makaronu, można tez dodatkowo posolić i VOILÀ, gotowe!

Można zmieszać sos z domowym pesto- będzie pesto Alfredo, można zrobić pesto ze świeżego szpinaku z orzechami włoskimi, można dodać pokrojone pomidorki koktajlowe lub w zalewie, bla bla bla, można tak kombinować w nieskończoność...

Bajka, serio. Dłużej zapisywałam cały przepis niż gotowałam.
Ostatnio bardzo cenie sobie przepisy, które są mało kłopotliwe i szybkie :)

W zamierzeniu jednak to nie jest blog kulinarny, no ale... :)

Kończą mi się skandynawskie kryminały, za chwile doczytuje ostatniego Wallandera. Jak tu żyć???



wątpliwa uroda grypy

Lato po Irlandii szaleje w najlepsze, a ja połamana i zasmarkana pocę się pod kołdrą.
Nie synchronizujemy się z pogoda najwyraźniej, oj nie synchronizujemy.
Masakra jakaś. Na zewnątrz temperatura jak na kanarach nie przymierzając, a ja w betach z Panadolem i termometrem. I zapasem papieru toaletowego, żeby nie smarkać w poduszkę.  Wkurza mnie to, bo nie miałam grypy od dobrych pięciu lat i  zupełnie zapomniałam jaka to wątpliwa przyjemność.
Mam nadzieje, ze do wtorku mi przejdzie. We wtorki mam szkolę w Dublinie i za żadne, absolutnie żadne skarby nie mogę opuścić nawet jednego dnia. Raz w  tygodniu jeżdżę na zajęcia z tradycyjnego jubilerstwa i dużo się tam zawsze ciekawego dzieje, ale z drugiej strony jak mi nie przejdzie to głupio będzie innym kichać i rzęzić do ucha.

Większość roślin jeszcze nie posadzona, taki to ze mnie lousy gardener, niestety. Zepsuła się kosiarka i nie ma jak dowieźć  ziemi na rabaty.
Co ma kosiarka do transportu?
Otóż nasza kosiarka to taki mini traktor pod którą podłącza się w razie potrzeby przyczepkę i można przewieźć nawet niewielką altankę. Pod warunkiem oczywiście, ze nic w kosiarce akurat nie pierdło i jeździ.  A to co raz rzadsze. Pewnie jak mi grypa przejdzie będę z końca wsi z wiaderkami ziemi zasuwać.

I jeszcze z bieżących.

Rysiek nam choruje. Lekarz zdiagnozował reumatyzm.
Az mi się wierzyć nie chce, ze mi się zwierzak starzeje, no bo jak to,  przecież tak niedawno przywiozłam do domu przestraszonego i zalęknionego dużego szczeniaka, a tu co, starość????

Byliśmy już dwa razy u psiego ortopedy w Cork. Myślałam, ze znalazłam w końcu dobrego  specjalistę, ale niestety, w przyszłym tygodniu wrócimy jednak do naszego starego weta.

Wymyśliłam sobie (logicznie w sumie), ze jak pies ma problem z drżeniem łap, to najlepiej do psiego ortopedy, powinien chyba wiedzieć lepiej, niż ten do którego jeździmy na szczepienia, logiczne w sumie.
Ale.
No właśnie. To chyba nie jest jednak ten kejs. Mam niejasne wrażenie, ze ta lecznica wyciąga tylko od nas kasę i to w sumie nie małą, a diagnoza postawiona jest trochę na oko.
A było to tak: podczas pierwszej wizyty- jak wcześniej już napisałam, pojechaliśmy do  specjalistycznej lecznicy, daleko, bo do Cork- bo psu drżały łapy, był ospały, osowiały, w nocy często się budził, no nie swój ostatnio był i już, właściciel to wie.
Na miejscu przyjął nas właściciel kliniki, gość z długoletnią praktyka, super myślę sobie, Rysiek trafił w świetne ręce. Od razu ustalił, ze to on od teraz będzie lekarzem prowadzącym i gdyby coś, to kontaktować się tylko z nim, nikim innym.  No wiec ja mu o tych drżących łapach, martwią mnie w końcu bardzo i mam wrażenie, ze to się ostatnio nasila, szczególnie jeżeli chodzi o dwie przednie.
Weterynarz psa badał dosyć długo, jednak zamiast na przednich łapach,  skoncentrował się na lewej tylnej. Po chwili stwierdził, ze tak na dziewięćdziesiąt procent potrzebna będzie operacja i czy pies ma ubezpieczenie?
Ubezpieczenia nie ma, bo jak już kilka lat temu na to wpadłam, ze dobrze by było psa ubezpieczyć to dowiedziałam się, ze w wypadku tej rasy piec lat to górna granica wieku czyli już się nie załapiemy. Teraz chłopak ma osiem wiec po zawodach. Ale trudno, jak trzeba operować to trzeba.
Lekarz pobrał  tylko krew do badania, nie zrobił  ani rentgena ani usg, za to zapisał Rimadyl na dwa tygodnie.
Skasował trzysta i kazał obserwować.

Wróciliśmy do gabinetu po dwóch tygodniach. Pan doktor czasu miał już jakby mniej, przyjęła nas w zastępstwie przemiła pani weterynarz, która serio, gdybym pracowała w sklepie monopolowym to w życiu bym jej flaszki bez dokumentów nie sprzedała. Może siksa miała ze dwadzieścia lat, ale głowy bym nie dała. Za to była bardzo miła  to sobie pogadałyśmy.
Ponieważ ja tak ciągle o tych drżących łapach to pani lekarka w końcu mówi, ze może nasz piesek jest nerwowy z natury i może tak mu łapy z nerwów drżą..?.................. ???
Hmmm....
Z wielkim trudem przyszło  mi ugryźć się  w język.
Pod koniec wizyty narysował się w końcu nasz lekarz prowadzący, pomacał Ryszarda i mówi, ze z prawą tylną nie jest dobrze i czy nie chcemy pomyśleć o operacji??? Za to lewa na jego oko się poprawiła i to jest ta dobra wiadomość. Mówię mu, ze pies nigdy nie kulał na tylne łapy, ani na lewą ani na prawą, żadnej z nich nie oszczędza, widzę, jak się kladzie itp. więc po cholerę ta operacja? W jakim celu?A, jeszcze rzutem na taśmę dowiedziałam się, ze przyszły wyniki krwi i próby wątrobowe nie są najlepsze, ale to już nie jest problem dla ortopedy.
Rimadyl nadal podawać. Olać wyniki krwi mimo, ze Rimadyl jest bardzo agresywny.
Wrócić za dwa tygodnie.
Trzysta, dziękuję.
Znowu bez rentgena czy usg.

Nie wróciłam za dwa tygodnie. Rimadyl odstawiłam.  Za to w przyszłym tygodniu wracamy z Kudłatym do naszego sprawdzonego weta.
Cholera, naprawdę- pomijając wszystko inne- świadomość, ze ukochany zwierzak się starzeje jest okropna...


Z weselszej beczki to malowanie jeszcze na przyszły tydzień zaplanowałam.
Mąż lekko zezuje i zgrzyta zębami. Ciekawe DLACZEGO :)

P.S.
Wlazłam przed momentem na  bloga Szamana-Galicyjskiego i o matko, chcę gdzieś wyjechać
Wcale nie musi być to daleka wyprawa. Bretania jest jak najbardziej...
Oby wino było dobre i chłodne, a owoce morza świeże i odpowiednio przyrządzone :)